Witajcie :))
Przede wszystkim raz jeszcze pragnę gorąco podziękować za wszystkie życzenia świąteczno-noworoczne :)
Dziś będzie inaczej niż zwykle. Nie o papierze będzie. Tak bowiem się składa, że niemal już tradycją się stało, że pomiędzy Świętami a Nowym Rokiem (lub też i po) przebywam poza miejscem zamieszkania - nie, nie kochani nie są to góry, żadne narty, ino miasto, duże miasto. No i nie sposób zabrać do niego całego scrapkowego majdanu, zwłaszcza że droga busem niestety. Człowiek przywykły do ciągłego, nieustannego wręcz robienia czegokolwiek (poważnie, nie umiem mieć wolnego czasu w którym nie robię NIC) oczywiście do swojego bagażu musiał władować coś rękodzielniczego.
Pamiętacie jeszcze od czego w ogóle zaczynałam moje robótkowe zmagania? Od haftu... wiele było planów, wiele pięknych schematów, nawet wiele muliny w mojej szafie jeszcze upchanej jest. Ale czas jakby nie z gumy, no i się rozciągać nie chce - trzeba wybierać - scrapkować, dokształcać się, żyć własnym życiem, czy też haftować? Haftowanie odpadło. Nie powiem, że bez żalu, ale na efekty w tej kwestii trzeba czekać niesamowicie długo - a kartka? Kartkę się zrobi za jedno popołudnie, no dobra w moim tempie - za dwa ;)
Ale wróciłam;) jak syn marnotrawny. Po roku! Tak tak, archiwizuję postępy - ostatni raz haftowałam także w przerwie świąteczno-noworocznej i zatrzymałam się w styczniu - na takim etapie...
A teraz po kilku dniach dziubania pojawiają się kolejne elementy...
Bardzo żałuję, że ten czas jednak nie jest z gumy :( tak bardzo chciałabym skończyć ten obraz. Poprosiła mnie o jego wyhaftowanie moja Mama. Jest bardzo wymowny, ale pewnie wrócę do niego dopiero za rok...